Muzyka plemienna siłą napędową do działania - wywiad z Marcinem Urzędowskim

Dodano: 10.08.2018

"Jestem tym szczęśliwcem, który może śmiało powiedzieć o sobie: robiłem w życiu wiele rzeczy, doświadczałem najbardziej nierzeczywistych sytuacji, ale zawsze robiłem to co lubię, co kocham, co sprawia mi frajdę. Nigdy nie musiałem borykać się z czymś, czego nie lubię". Wywiad z Marcinem Urzędowskim, założycielem, stylistą i projektantem marki Prepostevolution.

 

Zobacz portfolio Marcina w MaxModels >>>

 

Kinga Joniec: - Konto na MaxModels.pl posiadasz od 2015 roku, natomiast w opisie informujesz o 20 latach doświadczenia. Kiedy rozpoczęła się twoja przygoda z projektowaniem?


Marcin Urzędowski: - To dość skomplikowane pytanie, bo tak postawione sugeruje, że jestem projektantem od 20 lat, a to rozmija się z rzeczywistością. Tak naprawdę projektuję odzież użytkową od tego roku, natomiast z modą styczność rzeczywiście mam od bardzo dawna. Kiedy w roku 1999 zdałem maturę, odkryłem chwilę później świat muzyki perkusyjnej, etnicznej, afrykańskiej. Wszystko za sprawą mojego ówczesnego mentora, przyjaciela i guru bębniarstwa - Wojciecha Sochaczewskiego, który w świecie plemiennej muzyki znany jest większości jako Pinokio. To on pierwszy wprowadził mnie w ten świat, pokazując pierwsze rytmy grane na ludowym afrykańskim bębnie - djembe. To była geneza mojej przygody z modą.

 

Fot. Jolania Fotografia

 

Ciekawi cię pewnie, co ma wspólnego afrykański bęben i moda? Otóż bardzo wiele. Plemienna muzyka ma liczne uwarunkowania, liczne tabu. Wpisuje się w pewien kontekst historyczno-kulturowy. Nie czas i miejsce, by rozwijać antropologiczny wątek, ale jednego możesz być pewna. Afrykańska muzyka nie istnieje bez tańca, a ten bez rytmu. Rytuały, które ubarwiano rytmem, wiązały się odpowiednio ze sferą wizualną. A tu już krok od mody, bo czymże jest ona, jak nie odwiecznym pragnieniem upiększenia swojego ciała, nadania mu jakiegoś komunikatu, wyznaczenia statusu? To ubraniem nadajesz znaczenie swojemu ciału. Próbujesz coś zakomunikować. Mając 19 lat, wkroczyłem w świat plemiennej muzyki perkusyjnej, a chwilę później zakładając swój pierwszy zespół „Tarabany", wiedziałem, że ten nie poprzestanie jedynie ma muzyce. Jej dopełnieniem miał być taniec. Tak się stało, gdy w 2003 roku, powołałem do życia Grupę Tamtamitutu. Było to swoiste połączenie plemiennej muzyki perkusyjnej, tańca, rytualnego bodypaintingu i etnicznych stylizacji. Tworzyłem te sceniczne kostiumy przez wiele lat.

 

Fot. Jakub Lichorobiec

 

Fot. Krystyn Szczepanik

 

Na jednym z twoich kont na Facebook-u znajduję informację o tym, że jesteś muzykiem perkusyjnym, stylistą, body painterem i projektantem. Z którą z przytoczonych profesji identyfikujesz się najbardziej?

 

Oczywiście z muzyką. To jedyna rzecz, którą uprawiam nieprzerwanie, z olbrzymią pasją od blisko 20 lat. To dzięki niej, pojawił się w moim życiu wątek malarski, modowy, a obecnie doszło również projektowanie dla marki KOLTERION, którą współtworzę z Beatą Kołodziej, założycielką firmy Kolltex. Wszystkie te elementy na szczęście zazębiają się ze sobą, tworzą moją mapę doświadczeń, sprawiają, że podchodzę do życia, czy do moich pasji interdyscyplinarnie, wielowątkowo. W projektowaniu przydaje się moja malarska pasja, w muzyce, a zwłaszcza na scenie, wykorzystuję umiejętności stylizacyjne itd. Jestem tym szczęśliwcem, który może śmiało powiedzieć o sobie: robiłem w życiu wiele rzeczy, doświadczałem najbardziej nierzeczywistych sytuacji, ale zawsze robiłem to, co lubię, co kocham, co sprawia mi frajdę i nigdy nie musiałem borykać się z czymś, czego nie lubię. Te wszystkie pasje, które w sobie mam, utkane niczym perski dywan, misternie i wielowarstwowo tworzą mnie jako jedną spójną całość i za to jestem losowi wdzięczny.

 

Fot. Marcin Ciepieniak

 

We wszystko, co robisz, wkładasz serce i zaangażowanie. Twoje projekty są z całą pewnością bardzo pracochłonne. Pracujesz sam czy w większym zespole projektantów?

 

Sam. Jestem co prawda zwierzęciem stadnym, uwielbiam ludzi i lubię pracować w większych zespołach, ale najbardziej lubię pracę samemu, we własnym tempie, we własnym rytmie, często nocą, przy ulubionej muzyce, z kubkiem czarnej kawy w ręku. Wówczas nieskrępowany niczym oddaję się najdziwniejszym fantazjom, tworzę rzeczy tak dziwne, a zarazem spójne, że często przychodząc do pracowni nazajutrz, zastanawiam się, czy to oby na pewno jest dzieło moich rąk? Jest coś magicznego w tworzeniu spontanicznym. Kiedy nagle dopada cię wena, i wiesz, że albo wykorzystasz ją tu i teraz, albo wszystko przepadnie. To te chwile lubię najbardziej. Kiedy czujesz, że dotyka cię palec boży, albo jakakolwiek inna moc, bo to, że w tych chwilach nie jesteś sam, jest oczywiste. Spływa na ciebie natchnienie, niczym oddech niewidocznej mojry i powstają rzeczy niebywałe.

 

Fot. Jolania Fotografia

 

Tak mają poeci, malarze, muzycy, ludzie sztuki. Nie da się być artystą cały czas. Nim się bywa. Kiedy zaczynasz tworzyć, idąc do pracowni, jak do fabryki, podbijasz kartę i odmierzasz czas do wyjścia, możesz być pewny, że przestałeś tworzyć, a zacząłeś uprawiać tanie i powtarzalne rzemieślnictwo. Zapętlasz się sam ze sobą. Popadasz w rutynę i szlag trafia sztukę, zaczyna się produkcja. Jesteś o krok, od chińskiego taśmociągu. Znam niestety kilku wyśmienitych twórców, których prace można podziwiać na portalu Max Models, którzy wpadli w taką pułapkę, i choć tego nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć. Ich prace zaczynają być do złudzenia podobne, schematyczne, jednym słowem nudne, a to jest niestety bardzo smutne.

 

Fot. Kinga Dziwota

 

W twoim przypadku wszystko, co tworzysz, jest niesamowicie spójne, ale każde zdjęcie opowiada inną historię. Skąd wzięła się u ciebie fascynacja postapokaliptyczną wizją świata? Czy myślisz czasami o zmianie stylu tworzenia?

 

Fascynacja postapokaliptyczną poetyką była organiczną reakcją na pewien muzyczny projekt, którego byłem niestety częścią. Mówię niestety, bo z perspektywy czasu, wiem, że to nie była moja stylistyka. Trafiłem spontanicznie i dość szybko, zaraz po przeprowadzce do Warszawy, w środowisko artystyczne, o tak odmiennej wizji świata, estetyce, filozofii, że choć początkowo wydawało się to wspaniałą inicjatywą, rozwojem, teraz wiem, że to nie było miejsce dla mnie. Nie chcę nikogo urazić, dlatego wyznam jedynie, że rdza, brudne, podarte ciuchy i zrobiona ze śmieci broń, to kontrapunkt, dla cukierkowo-pudrowego światka pewnego znanego artysty, dla którego życie było boskie, słodkie, lukrowane, a którego ja nie byłem w stanie strawić. Wystarczył jeden telefon od znanej projektantki mody ze Szwecji, Marioli Turbiarz, z pytaniem, czy zrobię pokaz mody na Warsaw Fashion Day, by otworzyło mi to w głowie drzwi do kolejnej życiowej przygody. Z torcika z wisienką przeskoczyłem na jazdę bez trzymanki, jaką okazał się projekt PREPOSTEVOLUTION, i dziękuję niebiosom, że jedne drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a drugie stanęły na oścież.

 

Fot. Jolania fotografia

 

Świat postapokalipsy i jej rdzawa poetyka jest mi po stokroć bliższa, niż torciki od Magdy Gessler i mrożone maliny w szampanie. A czy myślę o zmianie stylu ? Cóż, nie wolno stać w miejscu. Tworzenie tego samego przez lata, to takie alegoryczne właśnie stanie w miejscu. Niby działasz, ale jesteś jak mityczny Uroboros, który zjada własny ogon. Nie chciałbym popaść w tego typu pułapkę. Z całą pewnością należy wypatrywać nowości. Jedną z nich będzie marka odzieżowa, z modą użytkową, a więc już nie koniecznie śmieci, ale coś, co wychodząc z poetyki Prepostevolution, udoskonala ją, poszerza, nadaje nowych znaczeń. Mówię o marce KOLTERION, która swoją nazwę zawdzięcza połączeniu dwóch marek: Kolltex, gliwickiej, ekskluzywnej marki, produkującej odzież taktyczną, z moją marką Prepostevolution. Na polskim rynku będzie to nowość. Trwają prace nad pierwszą serią zimowych płaszczy, ale nic więcej na razie zdradzić nie mogę.

 

Fot. Jolania fotografia

 

Skąd pozyskujesz materiały do swoich projektów? Czy zdarza ci się kupić nowy element i przystosować go do odpowiedniego, pasującego do stylizacji stanu, czy szukasz przedmiotów z odciśniętym znakiem czasu?

 

Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek kupił coś nowego w sklepie jako bazę do moich stylizacji. Oczywiście kupuję wiele elementów, ale wypadkową mojej mody jest połączenie recyklingu i czegoś, co nazwałem „kliniką śmiecia", bo to one, rzeczy wyrzucone na śmietnik są osią moich projektów. To im nadaję nowego życia, kierując się filozofią „DIY", tworząc coś, co nawet ma już swoją nazwę: Trashion.

 

Fot. Marcin Micuda

 

Fot. Robert Grażdan/ postprodukcja: Scatty Creative

 

A może znajdujesz przedmiot, który staje się inspiracją do całej stylizacji?

 

Niejednokrotnie tak właśnie jest. Kilka z moich ulubionych projektów, czy stylizacji, powstało od przypadkowego znalezienia jakiegoś przedmiotu. Tak było w przypadku np. kasku z baranią czaszką i rogami. Projekt całej postaci zacząłem od wizualizacji baraniego łba, na twarzy modelki. Po kilku próbach wpadłem na pomysł, by baranią czachę przykręcić do zakupionego w taniej odzieży kasku hokejowego. Oczywiście układ kasku na głowie, nie jest taki oczywisty, bo zakłada się go jak plastron w szermierce na twarz. Patrząc en face, widzisz złowieszczą czaszkę i pokręcone rogi. Takie mroczne wizje są nieodłączną częścią moich stylizacji. Echa zapewne pradawnych rytuałów, o których naczytałem się jako chwilowy student etnologii.

 

Fot. Agnieszka Majewska

 

Przygotowywałeś m.in. kostiumy do teledysku Cleo „Łowcy gwiazd". Jak do tego doszło? Dzwoni telefon, odbierasz i....

 

...i przedstawiam się, dodając „słucham, czym mogę służyć"? ( śmiech ) A tak serio, to okazało się, że produkcja szukała projektantów tego typu odzieży równolegle i to samo pytanie padło do kilku twórców mody „postapokaliptycznej". Przy pierwszej rozmowie jeszcze tego nie wiedziałem, ale niedługo potem, dowiedziałem się, że do teledysku został zaproszony również niekwestionowany mistrz gatunku, człowiek zajmujący się tematyką post apo od kilkudziesięciu lat. Mowa o marce Starling Design Studio, którą tworzy prawdziwy artysta znany wszystkim jako Szpak. Zamówienie dotyczyło 20 kostiumów, które uszyłem na tą okazję, a jak się później okazało, producenci wciąż zmniejszali ilość biorących udział w teledysku tancerek i w ostateczności chyba 10 kompletów znalazło się finalnie w realizacji.

 

Fot. Sylwia Bajera

 

Ile czasu poświęciłeś na ten projekt?

 

Kręcenie teledysku zaplanowano na początek stycznia. Rozmowy o kostiumach do „Łowców Gwiazd" odbyły się w listopadzie. To był szalony czas. Nie pamiętam dokładnie, kiedy zacząłem, ale pamiętam, że wyliczyłem, że mam równe dwa tygodnie na stworzenie wszystkich 20 stylizacji, bo zaraz po świętach Bożego Narodzenia, które spędzałem u mojej żony w rodzinnym Węgorzewie, lecieliśmy na miesięczną wyprawę po Indiach Północnych. Oddałem skompletowane wcześniej stylizacje do przechowania jednemu kumplowi, który zajmował się stroną prawną przedsięwzięcia i wyleciałem w świat.

 

Czy byłeś na planie teledysku i możesz opowiedzieć, jak wyglądało to od środka?

 

Na to pytanie niestety nie odpowiem, bo nie było mnie na planie teledysku. W tym czasie zgłębiałem tajniki grania na hinduskich instrumentach perkusyjnych, koncertując na dachu jednej z hinduskich restauracji, grając u boku prawdziwych mistrzów z Radżastanu. To Szpak na miejscu ogarnął cały ten burdel. Podobno było szalenie zimno, ale na szczęście zatrudnione modelki miały ogniste temperamenty.

 

Fot. Andrzej Wiśniowski

 

W MaxModels w rubryce „O mnie" piszesz: „Potrafię brać tysiące i pracować za darmo. Wszystko zależy od tego, jak bardzo urzekniesz mnie swoim projektem." Jaki projekt jest w stanie cię urzec na tyle, byś mógł zrezygnować z wynagrodzenia za swoją pracę?

 

Taki, który poruszy me serce, powstrzyma oddech, przyprawi o gęsią skórkę, albo spowoduje, że padnę z zachwytu. Jestem artystą, nie biznesmenem. Daję temu upust, przy każdej nadarzającej się okazji. Jest we mnie jakaś tajemnica, coś, czego sam nie potrafię nazwać. Zatracam się czasem w akcie tworzenia i świat przestaje dla mnie istnieć. Dowodem może być to, że gdy już prawie tracę przytomność, przyłapuję się na tym, że gram już całą noc bez przerwy, albo tworzę ciuchy, nie jedząc nic przez cały dzień.... Kiedy oddaję się pasji, sam jestem pasją, nic innego się nie liczy. I to jest ta siła, którą w sobie nosze, a która pozwala mi przezwyciężać, czy to ludzką zawiść, czy głupotę, czy zmęczenie, czy zwykłą, szarą rzeczywistość. Mam 38 lat i jestem szczęśliwy. Zapytaj mnie o to za lat 20. Zmieni się moja twarz, ilość siwych włosów na głowie, przybędzie mi zmarszczek, ale odpowiedź na to pytanie, pozostanie ta sama.

 

Fot. Robert Grażdan/ postprodukcja: Scatty Creative


Życzę ci, aby pokłady energii, które masz, nigdy się nie kończyły i przekładały się na wiele ciekawych projektów w przyszłości!


Rozmawiała: Kinga Joniec

Zdjęcie główne: Jolania Fotografia

Komentarze (5)

Skomentuj
AnnaMarikaThree
Modelka
23 czerwca 2019
Congrats!! Ultra ciekawa rozmowa i osobowość Pana projektanta, którą czytelnicy mogą poznać trochę bliżej!
NickMC
Fotograf
10 sierpnia 2018
gratuluje -ciekawy wywiad
urzedowski
Stylista
10 sierpnia 2018
Dziękuję za cudowną rozmowę