Etykiety

niedziela, 17 kwietnia 2016

nie czuję z nikim żadnej więzi. urwałem to wszystko w cholerę. przewracam świat swój cały. obracam go. wszystko się sypie jak w tych świątecznych kulkach wypełnionych płynem i ze sztucznym śniegiem na dnie. potrząsam i oglądam, jak ładnie wszystko błyszczy. nie czuję związku z niczym ani z nikim. poznałem kogoś. dużo się dzieje. nie mam chwili na odpoczynek. zapełniam czas w stu procentach. zmieniam się. walczę. osiągam osobiste spełnienie.

jest mi dobrze tylko rozmawiać nie ma z kim.

wrócę tutaj. już niedługo.

poniedziałek, 28 marca 2016

znowu tęsknie za tym miejscem. nawet nie wiecie, jak bardzo się pojebało i gdzie obecnie stoję. jak głęboko zdołałem się zanurzyć bez żadnej premedytacji.

wy. śmiem wątpić, czy ktoś tu jeszcze wchodzi. ale sobie was wyobrażam i to mi wystarcza. ciągnę historię dalej. ciągnę to życie. ciągnę to wszystko.

środa, 27 stycznia 2016

spływam

nie mam siły na nic. to jedyne miejsce, gdzie będę cokolwiek przekazywać. i to nawet nie wprost. powpisuję notatki z ostatnich dni, które panoszyły się na kartkach i to mi wystarczy. może skontaktuję się z sobą.

pragnienie posiadania
przeciw
pragnieniu bywania



 nikt się nie ostał 

poznawszy
setki wędrowców
setki duszyczek równie zbłąkanych
to gdzieś w drodze
tam gdzieś nie po drodze
nie poznałem - jak widać -
żadnego mieszkańca
żadnego tubylca
żadnego tutejszego 
wszystkie znaki mówią, że
cholera!
ja to chyba nawet siebie nie poznałem!



moje słowa niczym wyścigówki
w nieco spiralnym i nieco fraktalnym
pościgu za myślami



w tej nieskończonej próbie
symulacji bycia
kimś
czymś
tam
tu
gdzieś
jakoś
byle jak
byle jakoś

zgubiłem coś -



czas poprawić kapelusz na szyi


i w drogę

wtorek, 19 stycznia 2016

tu i teraz

ileż ja się w życiu natworzyłem. siebie, światów, słów, tekstów, zachowań, metod, życia, historii i emocji. osiągnąłem naprawdę wiele i ta myśl dziś mi przyświeca. mam dzień refleksji nad każdą ze stworzonych rzeczy. jestem dumnym ojcem historii, które kiedyś będą miały znaczenie. tymczasem każdy produkt mojego myślenia muszę unicestwiać. rozproszyć. rozkruszyć przed tworzeniem nowego. mam wrażenie, że szukam podświadomie doskonałości w tym wszystkim. tego czegoś, co będzie pasować do modelu mojej głowy. staram się walczyć ze swoimi słabościami, ale emocje dalej trzymają w mocnym uścisku najważniejsze chwile. nie umiem się wyswobodzić z ciasnej klatki własnej osobowości, tej realnej, tej pierwszej. to niczym skorupa, którą kiedyś trzeba rozbić. kokon, z którego trzeba się wygrzebać po przemianie.


nie jestem pewny, co się dzieje. przerwałem swoje studiowanie, twierdząc, że to nie jest to - mimo że interesuje mnie to jak diabli. zabawne. zmieniam pracę. nie chcę stać w miejscu, chcę czuć jak najwięcej, poznać, stworzyć. nie potrafię ustać w jednym miejscu. (a może wręcz przeciwnie? wszystko zależy od naszej głowy). znowu otwieram się na ludzi a co za tym idzie staram się wrócić do przyjemniejszej części siebie. nawet nie muszę się starać. jakoś tak... zaczęło mi zależeć na wielu rzeczach. ale dosyć biadolenia. bardziej, więcej, mocniej.



czytam. sporo czytam. kończę drugi raz zaliczony "portret doriana graya" oscara wilde'a - moja biblia. każdy, kto czytał, wie chyba, o czym mówię. książka doskonała. książka, która wpływa na całe życie. przejmuje je, otwiera oczy, po prostu jest... czymś! więcej rekomendacji mam nadzieję, że nikomu nie trzeba. nie czytam byle czego - a już na pewno niewiele rzeczy, cholera, wyznaję w jakimś sensie. chapeau bas!
przeczytałem tomik wierszy stachury. mimo że sporej części nie mogłem zrozumieć ze względu na groteskowy język, jestem zadowolony. parę ciekawych rzeczy znalazłem.
kontynuowałem 'w drodze' kerouaca, ale - jak kocham pokolenie bitników - tak jakoś ciężko mi się wczuć w tę książkę. nie wiem, z czym to jest związane. może dalej będę w stanie się lepiej zapaść w podróż.
kolejną pozycją będzie gombrowicz. pożeram te książki jak szalony.



filmy? 'totalne zaćmienie' o życiu poety arthura rimbaulda. arthur mógłby być moim kolejnym alter ego. o ile sama historia nie każdego porwie (a mnie poruszyła na osobistych poziomach), tak postać poety jak i filozofia prezentowana są po prostu fenomenalne i inspirujące. poza tym młody leonardo dicaprio... no wiecie. :)
'the riot club'. film całkiem nowiusieńki, który obejrzałem z polecenia. opowiada o stworzonym - na podstawie rzeczywiście istniejącego - klubie dla wyjątkowych chłopaków z oxfordu. wyjątkowych znaczy tyle co obrzydliwie bogatych i z ciągotkami do dobrej zabawy. film miał typowo moralizatorski wydźwięk aczkolwiek warta uwagi jest końcówka filmu, która daje do myślenia. w sumie to nie spoiler, więc powiem wam, że zacząłem się zastanawiać ile z dzisiejszych dostojnych panów na wysokich stanowiskach  ma jakieś poważne zbrodnie na sumieniu a wystarczyło mu pochodzenie z bogatej rodziny, by wszystko ucichło. no i nie zaprzeczę jednemu - fascynująca wizja bycia jednym z tym chłopaków. pieniądze i piękno są władzą absolutną.
'naked lunch' na podstawie książki williama burroughsa (również bitnika). tego nie da się opisać słowami. to jest długa, bardzo kręta, szalona przejażdżka po meandrach ludzkiego umysłu. nawet nie wiem, czy to komukolwiek polecam. mózg wypłynął mi uchem, zaczął pełznąć w kierunku wyjścia, ale ostatecznie przechwycił go wielki robak, który był maszyną do pisania. tak. naprawdę tak było.










skończył się kolejny sezon american horror story. ostatni odcinek był żartem, którego nawet nie będę komentować. cały sezon miał spory potencjał i został zrównany z ziemią. po prostu. czuję second hand embarrassment w stosunku do twórców.
za to nowy sezon sherlocka zachwyca. czekam na więcej.






chyba kończę pisać. widzę, że mimo ogromnej ilości pochłanianych przeze mnie kulturalności oraz miliona myśli, które przeobraziłem w jakieś instynkty, nie umiem wyrazić siebie. poukładam to, naprawię. i wrócę tu znów.

poza tym tęskno mi. ale to chyba jasne.


wtorek, 5 stycznia 2016

snów kilka

opowiem wam moje dzisiejsze sny, dobra? poczynajac od torturowania mnie przez współpracowników poprzez wycinanie kawalkow skory. (dodam, że było to grzebanie w mojej stopie - mój strach przed tą częścią ciała rośnie z każdym dniem). potem ze próbuje sie zabic strzelajac sobie w leb z pistoletu a kula nie tyle omija wszystkie wazne czesci mózgu, co stworzone uszkodzenia rodzą we mnie jakiegoś psychopatę, ktory potem ulozyl plan morderstwa polowy rodziny w jakims domku na wyjeździe w gorach. tak poza tym kula przebijając mój łeb, zabija kogoś z tyłu. nie pamiętam kogo. a może pamiętam. śmiesznie. wracając do planu! bylem w szoku z jaka precyzja byl ułożony a potem jak cudownie proste było tlumaczenie się policji i tworzenie swojej wersji wydarzeń. potem bylem w jakimś lesie i musialem spierdalac tradycyjnie juz przed jakimś dzikim stworzeniem. wilkiem, niedźwiedziem, chuj wie. a na sam koniec snila mi sie rozmowa z rodzicami o mojej przyszlosci - byla turbo-chujowa i mało sprzyjająca, bo gdy kładłem się spać w śnie, znowu chciałem zabijać.

mam wrażenie, że jestem jakiś agresywny generalnie.

czwartek, 10 grudnia 2015

myśli dziwaczne

"brudnoczarny bezsens w  mojej głowie się tworzy. ta obślizgła klucha miesza się tutaj i wije, i spowija bogu winne dziecko rozsądku, bezbronny sens. macki tej kreatury pełzną wszędzie - zasłaniają oczy, usta. już dawno położyły łapę na pałacu motywacji. w moim łbie pozostają tylko jakieś marne nie-do-słowia."

trochę rozwinięta treść mojej wymiany wiadomości, bo jakoś podoba mi się ten styl pisania. 

jakoś ciemniej i chłodniej tutaj - typowa zima u mnie mógłbym rzec. choć tak typowa nie jest. pierwszy raz naprawdę (tak z głębi serca!) staram się ja przetrwać i przeżyć. w sensie... nie chcę popaść w tak straszne rzeczy, jak co roku się zdarzało. a wierzcie mi, oddech starych przyjaciół czuję na karku nieprzerwanie. zostawiłem ich w głodzie i niedosycie wrażeń. są żądni mojej krwi, cierpienia i wyrzeczeń. trzęsą mi się ręce jak nigdy w życiu. poza tym troszkę chudnę, bo nie mam czasu ani ochoty jeść... ale walczę. to już piąty rok walki z być może moją niegdysiejszą najlepszą przyjaciółką a z pewnością muzą mego życia. nazwę ją Panią Lodu. od dzisiaj tylko tak będę o tym pisać. wydaje się być całkiem pieszczotliwym ujęciem.

mam dziś gorszy dzień psychicznie. w sensie ostatnio nie było jakiegoś czaderskiego okresu, ale dzień jest poniżej przeciętnej chujowości. idąc tym tropem, jest źle. za to wspaniale kreatywnie pracuje mój mózg. trochę szprycuję się lekami z powodu choroby - mam wrażenie, że to ma wpływ na moją głowę. jestem wyznawcą placebo, przysięgam. najwierniejszym kapłanem. żałość pewną czuję. no nic. tej nocy znowu walczę ze swoimi myślami. mam nadzieję, że tej nocy poskładam się do końca. stosuję stare dobre porady od psychologów urozmaicone o względną medytację - powoli uciszam hałas w mojej głowie. jeszcze tylko znowu muszę ustalić swoją wartość i przemyśleć, co jest dla mnie ważne. i co jestem w stanie poświęcić, czego w ogóle chcę. układam i rozsypuję się.

dziwne myśli mnie nachodzą ostatnio. na przykład: nigdy nie powiedziałem do rodziców po imieniu... praktycznie nie znam osoby, która by nie robiła tego cały czas. dziwne że jeszcze pamiętam, jak się nazywają. no nic. to pikuś.

a co powiecie na to, że nasz umysł to bóg którego od zarania dziejów poszukujemy? HA! tu was mam. każdy wie, że ludzie jako istoty mają trzy główne potrzeby czy cele - biologiczne, społeczne i religijne właśnie. w ostatnim punkcie mamy transcedencję, masę bożków a nawet ateizm (bo toż to wiara... cóż że w naukę)! ani umysłu ani boga nie poznaliśmy. przypadek???? wchodzę na żartobliwy ton, ale przynajmniej w mojej głowie, tworzy to pewną całość. czym byśmy byli znając dokładne działanie umysłu? czy dalej byśmy byli ludźmi? czy sami nie bylibyśmy bogami? w końcu wiedząc to, jesteśmy o krok przed stworzeniem nowego-własnego. miliony ważnych pytań możemy zadać podmieniając podmiot bóg/umysł! wiedza całkowita to nic więcej jak poznanie. to kres. kres i początek.


już od dawna tłumaczy się, że na tym obrazie bóg poznaje adama, mając w tle prawą półkulę mózgu. wiem, że brzmię, jak w młodzieńczych latach pisząc o iluminatach (teraz wierzę wyłącznie w reptilian), ale jestem zafascynowany możliwością jakiegoś połączenia. magią tego stwierdzenia: umysł to bóg. postaram się to rozwinąć w najbliższym czasie.

inna sprawa! na ostatnich zajęciach dowiedziałem się, że moja teoria różnorodności mózgu jest jak najbardziej prawdziwa. każdy mózg jest tak samo indywidualny jak nasze linie papilarne. nie ma dwóch tak samo pracujących mózgów. można tworzyć dane statystyczne, biorąc pod uwagę ludzi o podobnych predyspozycjach, ale nigdy nie będziemy mogli być pewni. ogrom tych myśli mnie przytłacza. zależnie od biologii, procesu socjalizacji, psychologii w relacjach interpersonalnych, boże!, wszystkiego - od wszystkiego zależy w jaki sposób rozwinie się mózg. tak samo zniekształci jego działanie zbyt mocne uderzenie w głowę jak i traumatyczne wydarzenie. nie wiem, czy tylko mnie to zaskakujące informację, bo tak się czuję. kurczę! 

inną fascynującą myślą był geniusz Freuda związany z (wyśmianą swoją drogą) teorią mówiącą, że w życiu każdego człowieka są dwa wyznaczniki - Eros i Tanatos. czyli libido (popęd seksualny) i popęd do śmierci. może mało wiem, ale będąc tego świadomym, pragnę stwierdzić geniusz tej myśli. to mogłoby być podstawą dosłownie wszystkiego. większość zdrowych ludzi kierowana jest libido, spora liczba ludzi żyje z depresją, nienawiścią do samego siebie, tudzież myślą samobójczą. dopiero odsetki mają zaburzenia emocjonalne na poziomie obojętności w jedną i drugą stronę. dopiero po tym generalnym podziale można stosować dalszy podział na jakieś zaburzenia osobowości, inny problemy. (w tym miejscu patrzyłem w ścianę przez pięć minut). nie, dobra. jednak to chyba było bezsensu. brzmi fantastycznie.

studiów chyba nie przejdę z powodu nieobecności - nie zaliczę informatyki. trochę mnie to skołowało. za rok psychologia, to pewne, ale co do tego czasu?

polecam serial 'scream queens'. tak dla rozluźnienia.

środa, 9 grudnia 2015

senniczek

mam jakieś chore sny od paru dni. (pewnie przez dawkę paracetamolu i kodeiny, którą zażywam).


dziś najważniejszy sen: stałem przed lustrem i zauważyłem, że popękała mi twarz. tak jak płaty skóry po nadmiernym opalaniu, czaicie? no i niewiele myśląc zerwałem tę warstwę. i moja twarz przypominała kogoś kiedyś bliskiego. nawet w śnie porownywałem ją ze zdjęciem. ale twarz znowu pękła. i znowu ją zerwałem. i znowu przypominałem kogoś innego. i tak kilka razy. za każdym zerwaniem płatów byli przy mnie jacyś ludzie. w którymś momencie nie było co zrywać. nie było też ludzi. nie pamiętam tej twarzy. w tym momencie wchodzi matka i patrzy na mnie z przerażeniem. nie ma słów. obrzydzenie wymieszane z przerażeniem. wychodzi i trzaska drzwiami a ja się budzę.


shit just got real